Śmierć i pogrzeb brata Antoniego Mierzejewskiego OFM (1938 - 2010)

Brat Antoni jest pierwszym zakonnikiem, który zmarł w woźnickim klasztorze, odkąd 32 lata temu po 137-letniej przerwie powrócili tu zakonnicy.

Ostatnie dni

Wierni przyjeżdżający do naszego woźnickiego kościoła pamiętają go jako niskiego, siwego, pochylonego starszego braciszka pobożnie zapalającego i gaszącego ołtarzowe świece. Może pamiętają go niektórzy, jak przed laty oprowadzał grupy po klasztornych kryptach i kościele i wspominają jego swoistą mądrość i poczucie humoru. Zmieniali się ojcowie i bracia, a brat Antoni ciągle w Woźnikach był. Czuł się coraz słabszy. W ubiegłym roku na swoją prośbę został zwolniony przez o. Prowincjała z obowiązków zakrystiana.

W lipcu przyszedł wylew i powolna długa rehabilitacja. Pełni sił już nie odzyskał. Było mu przykro, że nie może być jak dawniej pomocny, że najdłużej spożywa posiłki. Przyjmował to jednak w duchu pokory.

Wszystko zaczęło się w środę 21 lipca. W południe, wychodząc z pokoju, w progu potknął się o położoną przez siebie kilka godzin wcześniej wycieraczkę. Upadł na kamienną posadzkę, rozbił sobie głowę tak, że konieczna okazała się hospitalizacja. W szpitalu zeszyto mu ranę, zbadano, nie stwierdzono żadnych złamań i wykluczono wstrząs mózgu. Czuł się jednak coraz gorzej. Nie umiał utrzymać równowagi, stawał się jakby nieobecny. Ponieważ nie pierwszy raz mu się to zdarzyło, myślano, że powoli przyjdzie do siebie. Całą noc czuwali przy nim na zmianę brat Ryszard i o. Manswet.

W czwartek już nie wstał. Cały dzień leżał w łóżku. Współbracia na zmianę do niego zaglądali. Po południu wrócił o. Kamil, którego poprosił o spowiedź. Po wieczornej Mszy św. o. Kamil przyniósł mu Komunię św., wyspowiadał i porozmawiał dłuższą chwilę. Mówił, że go bardzo boli, że chce najlepszemu Gwardianowi zafundować z okazji zbliżających się imienin rekreację, ale też że chyba zbliża się jego koniec.

Po kolacji położył się spać. Spał spokojnie, choć widać było, że ma kłopoty z oddychaniem. Na zmianę czuwali przy nim o. Manswet i br. Ryszard. Około 3 nad ranem o. Manswet wyszedł zrobić sobie kawę. Gdy wrócił, br. Antoni leżał na podłodze. Już nie żył. Wokół zmarłego zgromadzili się obudzeni współbracia: o. Gwardian, o. Kamil, o. Manswet i br. Ryszard i odmówili za spokój jego duszy modlitwę.

Zawiadomienie o śmierci i pogrzebie

W piątek o. Gwardian powiadomił o. Prowincjała i współbraci o śmierci brata Antoniego. Do wszystkich klasztorów został przesłany nekrolog o następującej treści:

W piątek, dnia 23 lipca 2010 r., w wieku 72 lat, po długiej chorobie,
zmarł w klasztorze w Woźnikach

śp. br. Antoni Franciszek Mierzejewski

Pogrzeb odbędzie się w Woźnikach, w poniedziałek, dnia 26 lipca br. Msza św. pogrzebowa o godz. 12:00 w kościele klasztornym. Po Mszy św. ceremonie na cmentarzu przyklasztornym.

Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie!

o. Krzysztof Wantoch Rekowski,
gwardian

W niedzielnych ogłoszeniach duszpasterskich podano wiernym smutną wiadomość o śmierci brata Antoniego i pogrzebie, który wyznaczono na poniedziałek na godz. 12:00.

Nekrolog brata Antoniego

Zwyczajem Kuria Prowincjalna opracowała i wydała nekrolog brata Antoniego, który wraz ze zdjęciem zmarłego otrzymał każdy z uczestników pogrzebu.

Brat Antoni Franciszek Mierzejewski
1938–2010

Brat Antoni Mierzejewski urodził się 4 czerwca 1938 r. w Kosewie, pow. Ostrów Mazowiecka, diecezja łomżyńska. Był synem Wincentego i Marianny z domu Wojska. Na chrzcie otrzymał imię Franciszek. Antoni miał jednego brata – Jana. Do ósmego roku życia był pod opieką dziadków. Szczególny wpływ na jego wychowanie miała babcia, gorąca czcicielka św. Franciszka z Asyżu. Mając 11 lat, Antoni zapisał się do Żywego Różańca, którego nigdy nie zaniedbał. W 1946 r. rozpoczął naukę w szkole podstawowej. Ukończył ją z dobrymi wynikami. Zaraz też zaczął zarabiać na utrzymanie domu rodzinnego.

W 1959 r. mając 21 lat, zgłosił się do Kolegium Serafickiego w Kobylinie, które było przeznaczone dla spóźnionych powołań. Jednak po 3 miesiącach wrócił do domu, aby pomóc ojcu, ciężko pracującemu na roli. W 1962 r. powtórnie rozpoczął naukę w Kobylinie, tym razem również bez powodzenia, gdyż władze komunistyczne zlikwidowały wtedy większość niższych seminariów duchownych. Próbował kontynuować naukę w niższym seminarium duchownym kapucynów w Nowym Mieście nad Pilicą, ale i to seminarium uległo likwidacji. W tej sytuacji, w 1964 r., postanowił wstąpić do franciszkanów Prowincji Wniebowzięcia NMP jako brat zakonny. Na długie lata związał swoje życie z Osieczną. Dnia 4 października 1966 r. został tam przyjęty do nowicjatu i przyjął imię zakonne Antoni. W następnym roku, 5 października, złożył pierwsze śluby zakonne, a 11 czerwca 1974 r. wieczystą profesję zakonną. Pozostał w Osiecznej, gdzie przez 19 lat pracował jako gospodarz, 9 lat przebywał w Kobylinie, również jako gospodarz i zaopatrzeniowiec, rok w Pakości. W marcu 1991 roku wstąpił do powstałej wtedy prowincji pw. św. Franciszka z Asyżu. Od 1992 r. do śmierci przebywał w Woźnikach. Kochał Matkę Bożą i lubił śpiewać „Godzinki” ku Jej czci.

Brat Antoni Mierzejewski od dłuższego czasu chorował. Zmarł 23 lipca 2010 r. w klasztorze w Woźnikach. Pogrzeb odbył się dnia 26 lipca 2010 r. Spoczywa na cmentarzu przy kościele klasztornym w Woźnikach.

Wszechmogący Boże, zmarły brat Antoni dążył do Ciebie drogą doskonałego naśladowania Chrystusa, którego umiłował. Spraw, aby cieszył się, gdy ukażesz się w chwale, i razem ze swoimi braćmi miał udział w szczęściu wiecznym. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Pogrzeb Brata Antoniego

W poniedziałek przed południem o 10. 50 przywieziono trumnę, którą otwarto, by dać możliwość przybywającemu na pogrzeb członkowi rodziny pożegnania śp. Brata Antoniego. Ojciec Gwardian odprawił pierwszą stację ceremonii pogrzebowych: „W domu zmarłego”, następnie trumnę zamknięto. O 11.20 o. Konstantyn Sokołowski poprowadził różaniec w intencji zmarłego. Punktualnie o 12.00, kiedy w kościołach biły dzwony na Anioł Pański, w woźnickim kościele pod przewodnictwem najprzewielebniejszego o. Prowincjała Filemona Janki OFM rozpoczęła się Msza św. pogrzebowa za duszę śp. Brata Antoniego Mierzejewskiego. W koncelebracji wzięło udział 24 kapłanów z naszej prowincji, o. Sykstus Gajda z macierzystej prowincji pw. Wniebowzięcia NMP, pracujący obecnie na misjach w Boliwii, oraz ks. dziekan Jacek Markowski, ks. Władysław Łapawa, proboszcz parafii NSPJ w Grodzisku, proboszcz z Kamieńca ks. Roman Biały, proboszcz z Parzęczewa ks. Roman Ratajczak.
Przybyli bracia zakonni: Czesław, Zygmunt, Damian, Serafin, Flawiusz, Ksawery.

W Mszy św. asystował diakon Hubert Megger. Z rodziny przybył jedynie krewny p. Mariusz Chełstowski. Obecni byli przyjaciele i znajomi zmarłego brata Antoniego: państwo Lenartowscy i Frąckowiakowie z Kobylina; państwo Skoraccy z Kościana; Matki Różańcowe z Opalenicy, pani Rzeźnik, pan Bogdan Jakubowski z Leszna, państwo Kamieniczni i Marciniakowie z Opalenicy oraz mieszkańcy Woźnik.
Kazanie, które podczas Mszy Świętej pogrzebowej wygłosił przyjaciel brata Antoniego o. Feliks Chwiłkowski.

„Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt, a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy”. Tymi słowami z Psalmu 90. posłużył się Ojciec Święty Jan Paweł II w liście do ludzi w podeszłym wieku. Śp. Brat Antoni przeżył 72 lata, które przekroczył 6 czerwca tego roku, a więc należał do ludzi w podeszłym wieku. Ostatnie dwa lata już poważnie chorował, a mimo to nie tracił pogody ducha. Poświadczają to bracia klerycy, którzy co niedzielę dojeżdżają do woźnickiego klasztoru z pomocą duszpasterską.

Brata Antoniego pamiętam już od 1961 roku, kiedy przebywał w Kobylinie w Kolegium Serafickim, czyli Niższym Seminarium Duchownym. Było to w momencie, kiedy w kruchcie przed wejściem do kościoła rozmawiał z nim o. Hieronim, który doradzał mu, a nawet przekonywał, aby kontynuował naukę w Kolegium, a następnie studia w Wyższym Seminarium Duchownym, bo wiadomo było, że był bardzo zdolny. Rozmowa trwała dość długo, ale bez skutku. Brat Antoni, wtedy jako kolegiata, pragnął być i pracować w gospodarstwie na wzór brata Gabriela. I tak się stało. Został gospodarzem jako brat zakonny najpierw od roku 1964 w Osiecznej przez 19 lat, a następnie przez 9 lat w Kobylinie. Kiedy od roku 1974 do roku 1977 przebywałem w Osiecznej, wtedy poznałem, że brat Antoni to ten, którego o. Hieronim namawiał do kapłaństwa. Przez te 3 lata pamiętam brata Antoniego jako gospodarza, któremu pomagali bracia nowicjusze. Następnie przez 10 lat przebywałem z bratem Antonim w Woźnikach. Przybył do Woźnik z Pakości, aby objąć funkcję kościelnego i zakrystiana. Powierzoną pracę pełnił gorliwie i sumiennie. Jak zawsze był łagodny i pokorny, a przede wszystkim pogodnego i radosnego ducha. Swoim opowiadaniem umiał rozweselać współbraci. Brał udział w modlitwach wspólnotowych, a także często widziano go w modlitwie prywatnej, indywidualnej. Był bardzo cierpliwy, mimo niekiedy doznawanych przykrości. Lubiany był przez braci kleryków, którzy za każdym razem, gdy wracali z Woźnik do Wronek, przekazywali mi od Niego pozdrowienia, jak również przez o. Kamila, mimo że nie ma mnie tam od 7 lat. Dlatego smutno jest wielu współbraciom i wielu innym osobom po jego odejściu do wieczności, skąd nie ma już powrotu. Ale to jest zupełnie naturalne i ludzkie. Przecież sam Pan Jezus zapłakał nad grobem Łazarza, chociaż wiedział, że go wskrzesi. A Łazarz, chociaż wskrzeszony, i tak później przeszedł do wieczności. Dlatego śmierć dla każdego jest nieprzeniknioną tajemnicą, a równocześnie wielkim przeżyciem, a w szczególności, gdy kogoś lepiej i bliżej znamy albo i kochamy, jak np. swoich rodziców, dobroczyńców. Pozostaje po nich puste miejsce. Ale dzisiaj, kiedy żegnamy śp. Brata Antoniego, powinniśmy jako uczniowie i wierzący w Chrystusa pogodzić się z tą smutną prawdą. Wiara w naszym ziemskim, doczesnym życiu jest nieodzowna. Dlaczego właśnie wiara? Takie pytanie zadaje ksiądz Jacek Molka Księdzu Prałatowi Ludwikowi Warzybokowi, który od wielu lat pisze komentarze do każdej niedzielnej Mszy Świętej, i taką czytamy odpowiedź: „To, że ludzkie życie przemija, jest czymś naturalnym, jest faktem spotykanym w każdym momencie naszego życia. Wiara natomiast, że to jest przemijanie TYLKO TEGO świata, a przed nami wieczność, nadaje naszej egzystencji prawdziwy sens. Można powiedzieć, że to jest Boża łaska – dar życia wiecznego wysłużony przez Jezusa Chrystusa na krzyżu”. Czy śmierć wszystko kończy? Chrystus, ponieważ zmartwychwstał, uczy, że śmierć nie kończy życia, ale je zmienia i, gdy rozpadnie się dom naszej doczesnej pielgrzymki, wszyscy wierni zmarli znajdą w niebie wieczne mieszkanie, nie ręką ludzką uczynione, jak modlimy się w jednej z prefacji za zmarłych.

Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział, że człowieka nie można zrozumieć do końca bez tajemnicy Jezusa Chrystusa. Życie człowieka jest niejako zaprogramowane na życie wieczne.
Święty Paweł Apostoł w liście do Rzymian pisze, że nikt nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie. Jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana, jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi.

Niech więc Chrystus Zmartwychwstały, Wszechmocny i Miłosierny przyjmie śp. Brata Antoniego do grona zbawionych. O tę łaskę dla niego wszyscy się modlimy. Amen.
Po Mszy Świętej kondukt pogrzebowy na cmentarz zakonny poprowadził o. Prowincjał Filemon Janka. Brat Antoni spoczął obok o. Hugolina. I jeszcze jeden uczestnik uroczystości pogrzebowych: nasz pies Kajtek, dawny towarzysz spacerów Brata Antoniego. Szedł wiernie za jego trumną, a na cmentarzu położył się przed wykopanym grobem, smutnie wpatrując się w składaną do niego trumnę.

Ostatnia wyprawa w rodzinne strony 19–26 stycznia 2009 r. - Wspomnienie o bracie Antonim Mierzejewskim

Brat Antoni w ostatnich latach rzadko odwiedzał swoje strony rodzinne. I nie można temu się dziwić, gdyż nie miał tam nikogo z najbliższej rodziny. I wyprawa była daleka, i czuł, że może nie wystarczy mu sił. Dzięki wielkiej życzliwości i naleganiom gwardiana o. Jessego Justa podróż doszła do skutku. Wyruszyliśmy z Woźnik w poniedziałek 19 stycznia 2009 r., by następnego dnia dotrzeć do domu dalekich krewnych br. Antoniego państwa Mariusza i Moniki Chełstowskich w Rogowie. Przyjęto nas i goszczono przez cały tydzień wspaniale. Żartem mówiło się, że to ostatnie przed śmiercią odwiedziny rodzinnych stron. Nikt nie wiedział, że rzeczywiście było to ostatnie jego spotkanie z krainą, z której wyszedł.

Odwiedziliśmy wioski i rodziny jego dalekich krewnych i znajomych. Z niektórymi nie widział się ponad 30 lat. Wszędzie podejmowano nas ze staropolską i wschodnią gościnnością. Przychodził czas wspomnień. Jakże często powracała pamięć jego ojca Wincentego, najlepszego gospodarza w całej okolicy, człowieka pracowitego i światłego, który jako pierwszy próbował sił w sadownictwie, pobudował nowoczesny jak na tamte lata murowany dom i zabudowania gospodarcze z dala od domu. Zachował się ten dom, dziś niezamieszkały, opuszczony, niszczejący. Gospodarstwo po ojcu przejął syn Jan, który zaprzepaścił dorobek ojca a gospodarstwo przekazał dalekim krewnym p. Chełstowskim, którzy nas gościli. Brat Antoni był dumny z nowoczesnych gospodarstw w swojej rodzinnej wiosce, w których skomputeryzowane obory z licznym stadem bydła, zdawać się mogło, że są czymś oczywistym. Liczył się z tym, że jego relacje po powrocie do Woźnik będą przyjmowane z niedowierzaniem. Brat przekazał ziemię p. Chełstowskim, którzy włączyli ją do swojego nowoczesnego, godnego XXI wieku gospodarstwa.

Spotkał się też Brat Antoni z nielicznymi żyjącymi kolegami i koleżankami szkolnymi. Wracały wspomnienia niezwykle, zwłaszcza matematycznie, uzdolnionego Franka (= br. Antoni), w którego domu w Kosewie mieściła się miejscowa szkoła. I te przedstawienia przez niego organizowane, i przemówienia głoszone na pniu złamanego grabu. Wspomniano księży z tamtych lat. Przywoływano obraz Franusia idącego regularnie do odległego kościoła parafialnego w Lubotyni. Byliśmy tam serdecznie przyjęci przez miejscowego proboszcza ks. Jana Rogowskiego.
Wszędzie mówił o Radiu Maryja. Zachęcał do jego słuchania. Na życie zakonne nigdy nie narzekał a swojego gwardiana o. Jessego Justa wychwalał pod niebiosa. Taki był. Upokorzenia przyjmował w pokorze i modlił się za tych, którzy potrafili mu dokuczyć.

Po tygodniu wracaliśmy do Woźnik. Ożywiony jeszcze raz wspominał i przeżywał ostanie dni. Miał nadzieję, że jeszcze wróci, że namówi o. Jessego, by z nim pojechał, bo chce mu pokazać, jak w jego rodzinnych stronach jest pięknie i jak dobrzy są ludzie. Pan miał jednak inne plany.

o. Alojzy Pańczak OFM