Woźniki

Przedrukowany tu z wydawanego w Lesznie czasopisma „Przyjaciel Ludu” opis klasztoru woźnickiego pochodzi z 1837 roku.

Relacja ta ma dziś szczególną wartość historyczną, gdyż powstała rok po pruskiej kasacie (likwidacji) klasztoru, w którym pozostał ostatni zakonnik, mający wówczas 67 lat, o. Chryzostom Chrzeliński. Anonimowy autor przytacza dwie wersje początków kultu św. Franciszka na wzgórzu Wyrwał oraz na podstawie niezachowanych do naszych czasów fresków opowiada o cudach związanych z tym miejscem. Potwierdza też fakt istnienia w tym czasie umieszczonej tu przez władze pruskie szkoły elementarnej. W celu łatwiejszego czytania umieściliśmy śródtytuły. Zachowujemy w tekście ortografię i składnię oryginału.

 

Jadąc z Grodziska do Buku, ujrzysz na prawej ręce wieś i klasztor Woźniki. Chceszli cudowne odwiedzić miejsce lub piękne budownicze dzieła twych przodków oglądać i uczcić; zbocz z wesołego Grąblewa na prawo i odwiedź przyjemne ustronie OO. Reformatów.

Opis miejsca

Wśród łąk obszernych, na których gęste olchy i wierzby rozsiane, wznosi się mały pagórek, na nim klasztor woźnicki. Wśród tej zielonej bujnej przyrody w miejscu, tak dalekim od zgiełku miasta, może się zaiste człowiek wdzięcznej skłaniać u stóp krzyża, może lepiej rozpamiętywać swoją znikomość i łaski Twórcy wyglądać. Widziałem inne klasztora w W. Polsce; mało z nich tak głębokie sprawiają wrażenie, jak woźnicki. Samotność, cisza i to powolne zniszczenie, co wydziera jedną cegiełkę po drugiej z łona kościołów, szczególny nadaje charakter okolicy i jej świątyni. Nikt tam nie urąga się z jej upadku; nie igrają uliczniki po niegdyś samotnym cmentarzu; woźnicki klasztor, acz smutny, próżny, jeszcze cię czcią napełnia. Wstąpisz w jego progi, ileż to obrazów przeszłości nie powita cię w przedsieniu? Wizerunki cnych fundatorów, porozrzucane między obrazami cudów S. Franciszka woźnickiego. Wszystkie malowane al fresco na murach przedsieni.

Rozważania historyczne

Najwięcej mię zajęły mnogie legendy o S. Franciszku i o cudach przez niego na temże miejscu sprawionych. Powieści te, pobożne i poetyckie, są to prawdziwe kwiaty naszej ziemi. Zużyte plony pól naszych, w kilka lat się zapominają; po przebytej nędzy i głodzie wdzięczne tylko wspomnienie zostaje, aż go inne wrażenia nie zatrą. Wszystkie potrzeby zbytki, smutki i rozkosze powszedniego życia, nikną w niepamięci; nawet krew przelana nie zostawi śladu; to tylko wiecznie żyje w dziejach i w pamięci, co było treścią jego uczucia, jego wiary, jego bohaterskiego zapału. Wielkie rewolucye towarzyskie przetoczyły się ponad głowami ludu i nie pozostawiły po sobie, jak kilka legend i kilka powieści bajecznych lub przekształconych. Po mnogim krwi rozlewie, po niedosięgłej wrzawie bitew, zostało nieco tych kwiatów poezji i dum kilka. Bitni Sławianie naszli nową ziemię, okryli ją swemi obozy, wytępili cały ród dawny, i własnem ją zaludnili plemieniem; cóż po tej krwawej rozprawie? Pozostała powiastka o gniazdku białego orlęcia.

Mnogie plemiona niezgodne łączą się i kojarzą, jednoczą i wspólnego obierają króla, a wszystkie to tylko powieść o garncach miodu Rzepichy; zestarzała wiara przodków, ustępuje miejsca nowej wierze; dawne bogi uchodzą; wszystkie bałwany runęły; nowe słońce oświaty jaśnieje; cóż nam pozostało po tej erze historyi? Pieśń Bogarodzicy i cud o pierścionku, przeważającym ciało S. Wojciecha. Tak coraz się więcej czasów naszych zbliżając, zawsze taż prostota, te same powieści błahe, a jednak treściwe. Zapomniał lud prosty o szwedzkich rozbojach; lecz wspomina jeszcze łzy krwawe, które wylały znieważona Matka Boska Częstochowska; o tej armacie, co Głowaczewski czapką zatknął; o siermiędze wodza, więcej lud powiada, niż o wielkich wstrząśnięciach tego świata. Szanujmy więc te kwiaty poezji, zbierajmy je po niwach, niechżeż odżyją dla nas odmłodnionem uczuciem; a ujrzymy w ten czas, jak ta ziemia, po której stąpamy, zewsząd tchnie i oddycha wiarą i poezyją. Ośmielam się więc opisać wam te cuda S. Franciszka, jakiem widział skreślone na murach i jakie szanowny ojciec reformat mi powiadał.

Pierwsza wersja początku kultu św. Franciszka w Woźnikach

Przed kilku wiekami, pierwszy cud w Woźnikach się objawił. Były to natenczas lasy i puszcze nieprzejrzane; a wśród kniejów tylko pasterze lub myśliwi koczowali. Razu pewnego spoczywało dwóch pastuszków na pagórku, wznoszącym się wśród błotnistego lasu, i zwanym nawóczas Rywaldem, czyli Wyrwaldem, a dziś Wyrwałem; w tem im się zjawił blaskiem światłości niebieskiej jaśniejący S. Franciszek i rzekł: że polubił to miejsce i pragnie, aby mu w nim kaplicę wystawiono. Powrócili więc do wsi pasterze, wieść się rozeszła po gminie, każdy uwierzył pobożnem natchnieniu, śpieszył z siekierą do lasu, i wkrótce powstała drewniana kapliczka. Lud pospolity, pobożnie do niej uczęszczał, i w jej progu zawsze znalazł ulgę cierpieniom i pociechę w tęsknocie. Kapliczka ta stała samotna, bez sługi bożego i bez stróża. Możni panowie sąsiedztwa polowali po lesie, nie zważając na nią, lekce ważąc gminne wieści o jej cudach. Zaszła ich raz wielka burza w tym lesie, schronili się przed deszczem do kaplicy, gdzie pustej nie przestawali rozmowy, wśród pośmiewisk i urągań z cudów świętego miejsca. Nagle piorun uderza nad ich głowami; stawa przed nimi mąż w bieli; mąż ten był niewidomy, lecz postać jego, anielskie skazuje rysy: gromi bezbożników i wypędza ich z przybytku, którego uczcić nie umieli.

Lecz przykład ten nie poprawił ludzi zaślepionych i owszem przybytek świętego bezbożność usiłowała zniweczyć. Widzisz na innej ścianie inne cuda tego miejsca, np. dwóch ludzi podcięło wielki dąb, aby się na kaplicę przewrócił; ale dąb ten przechylił się w stronę przeciwną i ledwo, że ich nie przygniótł w owym upadku. Drudzy zaś inny wymyślili sposób: ogień podkładają pod drewniane ściany; ale płomienie się na nich obracają, a niewiasta co najwięcej nakłaniała do tego, od tej chwili wzrok postradała: odzyskała go wprawdzie później; lecz dopiero po długiem odpokutowaniu. Po takich oznakach poczęto wierzyć w cudowność tego miejsca. Przejeżdżał razu pewnego przeor reformacki blisko niego; chociaż był chory na nogę, tak iż wcale stąpać nie zdołał ujrzawszy kaplicę na Wyrwale, postanowił Mszą w niej odprawić. Wysiadłszy z bryki, usiadł na kamieniu, a braciszka posłał po kielich do Ptaszkowa: za powrotem jego odprawił Mszą świętą i ozdrowiał zupełnie. Od tego czasu lud tam przybywa z chorymi do wyleczenia; matka konająca dziecko ofiaruje i wkrótce ozdrowiałe uściśnie: chorzy i kalecy do sił i zdrowia powracają. Ślepy podchodząc pod górę uchybił kroku i na wznak upada ponad grożącą przepaścią: westchnął do opiekuna tego miejsca, życie i wzrok swój odzyskał. Inny przechodząc schronił się przed burzą pod wiatrak: wiatrak wicher obala, człowiek bogobojny ocalał, a ratunek przypisywał pomocy S. Franciszka. Lecz nie tylko ludzie w tych progach znajdowali ulgę i zdrowie, lud pospolity mniema, że i na zwierzęta się te dobrodziejstwa rozciągały; że opiekun czuwał nad ich dochowkiem. Kilka obrazów przedstawiają cuda stosowne. Legendy te nauczają nas, jak żywo się przejął lud nasz tym uczuciem, jak w tej ufności nieograniczonej ku boskim opiekunom wszystko to objął, co szczęście, zasoby jego stanowi: jak rozciągnął jego błogosławieństwa nie tylko na swój ród, ale i na cierpienia i choroby swych zwierząt domowych. W tem pojednaniu i połączeniu kmiotka z jego chudobą znajduję szczególną charakterystykę wieków ubiegłych. Ta wiara, że ta sama Opatrzność, co jest nad nim, czuwa także nad jego dochowkiem, tak jest naiwną, prostą i szczerą, że poznasz w niej wyraz tego pierwotnego stanu i cywilizacji, w którym się człowiek nie oderwał od otaczającej go natury, ani duchowna część jestestwa od naturalnych dogodności swoich. Wszakże w starożytnych kantyczkach, osieł i wół chuchają na nowo narodzone dziecię, a wszystkie ptaki wielki koncert odśpiewują: słowem, wszystko co żyje i czuje, hołduje Najwyższemu Panu. Tak też i wśród woźnickich obrazów, ujrzysz zranionego i ozdrowiałego konia, jak pokłon składa przed kaplicą; widzisz chore bydlęta, uzdrawiane na widok przybytku S. Franciszka, wspomnisz o ubiegłych czasach, w których pastuszkowie tak jak i wielkie pany w każdej a w każdej przygodzie, uciekali się pod opiekę swych patronów.

Fundacja klasztoru

W skutku tylu cudów, szanowny obywatel, Maciej Kazimierz Łodzia Rogaliński, dziedzic Woźnik, r.p. 1660 OO. Reformatów na Wyrwał sprowadził i tam z pruska wyfundował. Słowa te podpisane pod wizerunkiem mają znaczyć, że kościół ten wystawił z drzewa i przedziały pojedyńcze z cegły wymurować kazał. Był to chwalebny zwyczaj u starożytnych fundatorów, że z razu klasztory tanio wystawiali, zostawując pobożności późniejszego czasu, dostarczenie funduszów na odbudowanie z cegły i kamienia. W tenże sam sposób i klasztor grodziecki powstał.

Klasztor woźniecki przez późniejszych fundatorów odbudowany został, i znacznie powiększony. Pracowali mularze nad klasztorem lat 5, a nad kościołem lat 20: część klasztoru spoczywa na palach w ziemię wbitych. Z grona zasłużonych fundatorów, których wizerunki umieszczono w Woźnikach, wyliczyć należy: Macieja Mielżyńskiego, starostę wałeckiego: Macieja Mielżyńskiego, zmarłego roku 1702, Franciszka Mielżyńskiego, zmarłego 1724, kasztelanów szremskiech: Michała i Wiktora Raczyńskich, wojewodów poznańskich, wreszcie Filipa Raczyńskiego. Obok tych wizerunków skreślono późniejsze cuda tego kościoła.

Cuda związane z kościołem woźnickim

W roku 1708 gdy się tu szkoła teologii z Poznania przed morowem powietrzem schroniła, przybywali tu zapowietrzeni i wyspowiadawszy się przed progiem kościoła, podług powieści, do sił i zdrowia wracali. W tymże samym czasie OO. Jezuici poznańscy i obywatele, oraz mieszczanie sąsiedcy, kompaniami przybywali, aby się zabezpieczyć od zarazy. Później chodziły tu processye, aby uprosić deszcz w czasie posuch, albo też w innej przygodzie. Jenerałowi francuzkiemu, którego imię na nieszczęście wytarte, dziecko skonało: w rozpaczy zanosi go w trumnie na progi woźnickiego ołtarza i ozdrowiałe ściska. Lecz najszczególniejszy z obrazów, przedstawiających te cuda, jest następujący: ksiądz w ornacie przystępuje do ołtarza, aby spełnić ofiarę Pańską: wtem zajaśniał nad nim świetny obłok; obłok go wstrzymuje na miejscu; oddziela go od ołtarza i przystępu broni: daremnie kroki chce naprzód posunąć, aż się obudziła skrucha w sercu kapłana i poznał, że sumienie swoje ciężkim skażone grzechem, pierwej mu oczyścić należy, nim do świętej tajemnicy przystąpi. Odwrócił więc swe kroki, pokornie wyznał swe grzechy i rozgrzeszony, dopełnił świętej ofiary. Myśli z tego obrazu więcej wyczytać można, niż z mnogich przepisów czystości, stanowi duchownemu właściwej.

Pochodzenie nazwy Wyrwał

W Grodzisku powiadano mi, skąd imię Wyrwału powstało. Podróżny pewien, przejeżdżając przez błotnistą i leśną okolicę, zagrzązł w błocie głęboko, tak, że żadnym sposobem wydobyć się nie mógł. Zdjął go strach wielki, aby go mnogie wilki owych kniejów w nadchodzącej nocy nie rozszarpały: westchnął więc do patrona swego temi słowy: „wyrwiej mnie święty Franciszku! Wyrwany i ocalony z niebezpieczeństwa, później tu kaplicę drewnianą postawił. Stąd też grodziszczanie rok rocznie kompaniami chodząc na woźnicki odpust, mawiali, że w oktawie po Bożym Ciele, chodząc do Woźnik na ś. Wyrwał.

Szkoła w klasztorze

Skreśliwszy w krótkości piękne dzieje klasztoru, jakże mam was wewnątrz wprowadzić? Ciche cele są zamieszkałe przez wesołych gości. Wrzask dzieci, kłótnie, mozolne prace i hałasy nowych mieszkańców, roztargnienie tylko sprawują. Cała przeszłość, tylu cudami tchnąca, ustąpiła miejsca obecnej powszedności.

Ogród klasztorny

Nie mogłem przejść z klasztoru, tak nieklasztornego do świątyni; pobiegłem odetchnąć w ogrodzie. Ogród wielki, obszerny i zewsząd długim opasany murem. Nie zastałem w nim ani chłodników, ani tych krytych bindarzyków, które dawniej w każdym bywały wirydarzyku: wycięto albo też opuszczono część tego ogrodu, który jest jeszcze pustszym i smutniejszym od klasztoru.

Kościół klasztorny

Zaprowadził mnie wreszcie szanowny gwardyan do kościoła, który daleko piękniejszym znalazłem od grodziskiego klasztornego. Wysokie sklepienie i moc światła, sprawują, że kościół się nadzwyczajnie świeżym wydaje. Mało jest w nim zabytków, pomiędzy któremi wspomnieć należy drewnianą płaskorzeźbę w dolnej części ołtarza. Jakkolwiek rzeźbiarz zwykle popełnił anachronizmy, wieże dawnej Jerozolimy przywdziawszy półksiężycami, i chociaż mnogie są błędy perspektywy i wymiarów; jednakże zasługuje na uwagę miłośników sztuki, którzy się uczą stopniowego jej rozwinięcia w naszym kraju. Pod tymże samym względem zalecam piękny bronzowy nagrobek wojewodziny Raczyńskiej, żony Michała, w roku 1727 zmarłej. Najpiękniejszym zabytkiem sztuki w Woźnikach jest wizerunek Matki Boskiej, umieszczony w zakrystii, za wielkim ołtarzem. Należy do włoskiej szkoły, sam jednak kościół woźnicki jest tak piękny, że zadosyć uczyni ciekawości pobożnego przychodnia. Zewnętrzność jego wcale się nie różni od innych klasztorów, bez wieży, przed wiekiem i półtora wiekiem w kraju naszym stawianych. Budowle te jakkolwiek wysokie, zawsze się ciężkimi i niby przykutemi do ziemi wydają. Jedynie OO. Jezuici umieli cenić lżejsze architektoniczne kształty.

Biblioteka klasztorna

Do szczególności Woźnik, należy jeszcze piękna biblioteka kościelna w której kosztowniejsze dzieła, przez Michała Raczyńskiego klasztorowi ofiarowane, jego herb i imię noszą.

Relacja ta ma dziś szczególną wartość historyczną, gdyż powstała rok po pruskiej kasacie (likwidacji) klasztoru, w którym pozostał ostatni zakonnik, mający wówczas 67 lat, o. Chryzostom Chrzeliński. Anonimowy autor przytacza dwie wersje początków kultu św. Franciszka na wzgórzu Wyrwał oraz na podstawie niezachowanych do naszych czasów fresków opowiada o cudach związanych z tym miejscem. Potwierdza też fakt istnienia w tym czasie umieszczonej tu przez władze pruskie szkoły elementarnej. W celu łatwiejszego czytania umieściliśmy śródtytuły. Zachowujemy w tekście ortografię i składnię oryginału.